Mój udział w wojnie w 1939 r.

Wrzesien 1939

Ja w kampanii wrześniowej nie brałem udziału w walkach na froncie. Z chwilą wybuchu wojny dostaję kartę powołania, abym natychmiast stawił się w Powiatowej Komendzie Policji Państwowej w Zborowie. Tego wieczoru pożegnałem z goryczą rodzinę i udałem się do wskazanego miejsca z dwoma kolegami z Bogdanówki, a byli to Wojciech Jagła i Błażej Ferluk. W ciągu nocy zostałem umundurowany i uzbrojony, a o świcie odesłany wraz z dziesięcioma żołnierzami do Załoziec na Posterunek Policji Państwowej. Tutaj zostaliśmy zakwaterowani w budynku pewnego Żyda obok posterunku. Ponieważ byłem najstarszy stopniem, więc dano mi opiekę nad posterunkiem i nad rezerwistami. Wszyscy byliśmy pod kierunkiem starszego dowódcy komendanta policji Piotrowskiego. 

Dni na posterunku płynęły jak zwykle w czasie wojny. Coraz to nowe rozkazy i wyjazdy nie dawały człowiekowi ani chwili spokoju. Nieprzerwane karawany uchodźców w kierunku rumuńskiej granicy, codzienne gruchoty bomb, stałe cofanie się armii polskiej dawało najwyraźniej do zrozumienia, że Polsce grozi niechybna katastrofa. 

Pewnego dnia, jadąc służbowo ze Zborowa, widziałem jak na stację kolejową w Młynowcach samoloty niemieckie rzucały bomby. W tej chwili około 200 wozów rozładowało zboże do wagonów przeznaczone dla wojska. Straszny to był widok, gdy konie spłoszone detonacją szalały i kaleczyły połamanymi dyszlami jedni drugich. W tym czasie zginęło kilka koni i ludzi, wśród nich znany czeladnik młynarski, który pracował w Jackowcach w młynie pana Hajnego. 

Wreszcie, pewnego dnia niemieckie oddziały pancerne zbliżyły się do Lwowa, gdzie wywiązała się silna walka, w wyniku której Niemcy zaczęli się wycofywać.

Zlamany drogowskaz do Polski (pg. 95).

Zlamany drogowskaz do Polski

W niedzielę 17 września, odwiedził mnie mój ojciec i żona, Zosia, ale zabawili u mnie bardzo krótko, bo w mieście panował niesamowity ruch, więc musiałem iść na skrzyżowanie ulic i kierować ruchem drogowym. Po ich odjeździe, może za dwie godziny, pojawiła się nad Załoźcami eskadra samolotów z czerwoną gwiazdą i rzuciła kilka bomb, starając się zniszczyć duży most nad stawem i rzeką Seret. Bomby nie trafiły, wpadły do stawu nie powodując żadnych szkód, ale mieszkańcom miasta dało dużo strachu. 

Telefony dzwonią bez przerwy na posterunek, co to się dzieje? Przecież te bomby zostały rzucone przez sowieckie samoloty. Czyżby Rosja przystąpiła do wojny z Polską bez żadnego wypowiedzenia? 

Ludzie pytają, co mają robić, a tu nikt nie wie i nic nikomu nie może poradzić. Ukraińcy zostali najwyraźniej poinformowani o tym wcześniej, ponieważ na ich twarzach była niezwykła radość, pomimo faktu, że jest wojna i że bomby zaczynają spadać na ich głowy. 

Około siódmej wieczorem banda młodych Ukraińców zaczyna bić okna i rabować sklepy. Zaalarmowano posterunek policji, aby uspokoili bandę. Zanim zdążyliśmy dotrzeć do miejsca wypadku, już wszystko ucichło i złodzieje pokryli się po dziurach miejskich zaułków. Jeszcze nie dotarliśmy do posterunku, znowuż usłyszeliśmy krzyki i bicie okien. 

W tej chwili zadzwonił przeraźliwie telefon. Pan Piotrowski podnosi słuchawkę.

— Kto mówi? — spytał.

Patrzę, a twarz Piotrowskiego zrobiła się śmiertelnie blada.

— Kto to? — spytał jeszcze raz.

Zwraca się wtedy do mnie.

— Czy pan rozumie język rosyjski?

— Owszem tak, a o co chodzi?

— Dowiesz się pan, bo ja jego nic nie rozumiem (Piotrowski był ze Śląska).

Wziąłem słuchawkę i spytałem jeszcze raz.

— Kto mówi?

Ja tak mnogo raz goworil, czto ja sowietskiy lejtenant [Tyle razy mówiłem, że jestem sowiecki lejtnant], — odpowiedział w zdenerwowaniu.

O już teraz wiem dokładnie, o co jemu chodzi.

Ten zniżył ton i powiedział, że wojska rosyjskie idą Polsce z pomocą, a więc proszę zostać na posterunku i czekać na nas spokojnie.

— Jeśli wasze wojska idą nam z pomocą, to dlaczego wasze samoloty dwie godziny temu rzucały tutaj bomby?

Ne gowori, potomu czto eto ne twoja weszcz! [Nie gadaj, bo to nie twoja rzecz!] — narobił krzyku w telefonie.

Komendant wydaje rozkaz spalenia całej dokumentacji znajdującej się w archiwum posterunku i pakowanie się do wyjazdu.

* * *

Zapadł ciepły pogodny wieczór. Na wschodnim horyzoncie migała łuna pożaru, reflektory migały po czystym niebie i słychać było przytłumiony szum zmotoryzowanych pojazdów. Jakiś żołnierz KOP przyjechał na motocyklu powiedział, że Rosjanie zajęli już Wilno i zmierzają na Załoźce. 

Gdy opuszczaliśmy miasto, Polacy ocierali łzy, a Ukraińcy cieszyli się i śmiali się głośno. Na szosie Załoźce-Olejów dopędził nas jakiś oddział małych tankietek, który jechał w stronę Podhajec i od nich dowiedzieliśmy się wyraźnie, że wojska rosyjskie wkroczyły w granice Polski ale nie po to, ażeby Polsce pomóc. 

W Olejowie komendant skontaktował się telefonicznie z Powiatową Komendą, aby zasięgnąć ostatecznej informacji, co ma robić? Komendant powiatowy powiedział, że już jest bezradny i nie może dać żadnych konkretnych porad. 

— Jeśli macie samochód to możecie śmiało jechać na Podhajec w kierunku granicy węgierskiej. Do Tarnopola nie ma sensu jechać, bo tam lada chwila będą już Rosjanie. Jeśli macie tylko podwody konne to szkoda się ruszać, bo i tak już nie zdążycie. Radzę, niech każdy działa jak mu wskazuje własny rozum, bo nie ma już innej rady. 

Doszliśmy do przekonania, że Polska przestała istnieć i nam pozostało tylko jedno, wracać do domu. Pożegnaliśmy się przez łzy i każdy ruszył w swoją stronę. 

Ja miałem dobrego konia, który niósł mnie jak wiatr w tę tragiczną noc do rodzinnej Bogdanówki. Świtał mglisty poranek, gdym wjechał do własnej zagrody. 

Nie wiem skąd tak rano przyszedł Rot Joś na moje podwórze. 

— Dzień dobry — powiedział z uśmiechem i zapytał — Co wojna już się skończyła, że ty Jaśku wróciłeś? 

Odpowiedziałem mu, że trudno wiedzieć jeszcze czy tej wojny już koniec, ale na razie wróciłem. 

Ten Żyd, rzekomo zaraz powiadomił Ukraińców, bo może za niespełna godzinę wpadła do mego mieszkania banda Ukraińców uzbrojona w karabiny i w rewolwery na czele z Ptasznykiem z Jackowiec i zażądała oddania mojego uzbrojenia. Jadłem w tym czasie śniadanie bez żadnego apetytu, będąc zmęczony fizycznie i moralnie. Serce mi się rwało na myśl, że to dokonują nasi współbratymcy sąsiedzi i przyjaciele, z którymi żyłem od dziecka aż do dziś. Mieli jednak na tyle wstydu, że zabrali tylko karabin, bagnet, pas i ładunki, nic mi nie mówiąc odeszli z podniesionymi głowami jakby po dokonaniu jakiegoś niezwykle bohaterskiego czynu. 

Dziś byłem już bezsilny. Moje życie i los spoczywał w ich rękach. 

Polska praktycznie przestała istnieć jako państwo. Jak smutny i tragiczny był ten dzień to chyba najsmutniejszy z dotychczasowego mojego życia. To potwierdzić może każdy Polak, którego serce biło po polsku, a dziś został nagle osierocony bez własnej ojczyzny. Był to ponury dzień dla całego narodu polskiego. 

Tego dnia już od południa było u nas bezkrólewie z wyjątkiem ruchu Ukraińców, którzy zaczęli wprowadzać porządek ukraiński nie czekając wkroczenia wojsk sowieckich. Pozrywali wszystkie polskie napisy i tablice z domów urzędowych, sklepów i.t.d. Napis „Dom Ludowy” w Bogdanówce zniknął natychmiast. Ściął go siekierą Iwaś Szamryk syn Wasyla. W świetlicy domu ludowego, od razu zdjęli nie tylko obrazy narodowe, ale także obraz Matki Bożej i Chrystusa, które były podarowane dla Związku Strzeleckiego przez starszego wachmistrza Szlafirnego i jego żonę Marię. Te obrazy były często przystrojone w kwiaty i we wstążki narodowe, a dziś zostały potłuczone jak by nic nieznacząca szmata. 

W tej bezprecedensowej akcji ginął stary, rzekomo zgniły czas, a na jego ruinach rósł nowy pełen słońca, dobroci i szczęścia. Widocznie hołota ukraińska zdjęła te obrazy po to, aby dobry Bóg nie patrzył się na to ohydne zniszczenia. 

Dopiero około godziny trzeciej po obiedzie pojawiły się pierwsze oddziały wojsk rosyjskich w formacji bojowej, przechodząc na przełaj przez pola pana Sykory ku kaplicy nad stawem i ku naszej Bogdanówce. Z chwilą pojawienia się pierwszych czołgów na pagórku, ukraińskie dziewczęta zawołały całą piersią ,Naszi jidut’ (Nasi jadą). Czołgi posuwały się średnią szybkością to też za parę minut były już we wiosce. Tutaj czekała na nich duża gromada ludzi, którzy wyszli jedni ich powitać zaś drudzy z ciekawości. W tej gromadzie ludzi była duża grupa dziewcząt z wiązkami jesiennych kwiatów przygotowanych parę godzin temu w hołdzie wyzwolicielom. Nie zabrakło też żółto-niebieskich flag, na które Rosjanie spoglądali nie bardzo przyjemnie. Oddział zatrzymał się na drodze obok szkoły, gdzie odświętnie ubrane dziewczęta obsypały czołgi kwiatami, przy tym całując zakurzonych pyłem czołgistów. 

Muszę jednak przyznać, że tylko część Ukraińców witali ich szczerze, natomiast większa część miała oczy zwrócone na zachód, na Hitlera gdzie też mieściło się ukraińskie O.U.N. któremu Hitler przyrzekł stworzenie „Samostijnu Ukrainu” (Samoistnej Ukrainy). Rosja dopiero później przekonała się sama, co to za materiał byli, niektórzy z naszych sąsiadów, tacy jak Bojki, Hreczkosije, Nakoneczny, Mnyh, Szamryki czy inne Zynowce, Diaczuki i Totośki. 

Patrząc na ten entuzjazm narodu, od razu pomyślałem, że naród, który zmienia lojalność tak szybko, jak kameleon pustyni, nie ma charakteru narodowego, a więc nie jest nic wart.

Jan Domański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

W archiwum