Nastąpiła ciepła i piękna wiosna w 1917 roku. Tej wiosny zasialiśmy zboża jeszcze mniej niż w przeszłym roku, gdyż wszystkie pola były pokrojone drogami. Gdzieś spojrzał to były tylko okopy, kolczaste zasieki, kolejki i linie telefoniczne, jakby ktoś ziemię pokreślił ołówkiem. Wojska rosyjskie walczyły na obcych terenach i nie zdawali sobie sprawy, że w ich własnej ojczyźnie rósł i potężniał bałagan i chaos.
Pewnego dnia dotarła na front wiadomość jak grom z jasnego słońca, że car Mikołaj został usunięty od władzy nad krajem i Rząd objął Kerensky. Wojsko urządziło potężną manifestację na cześć Kerenskyego, wznosząc złowrogie okrzyki pod adresem cara. W Jeziernie, gdzie stał cały sztab pozafrontowy, urządzono olbrzymią rewię wojskową, w której wzięły udział wszystkie rodzaje broni i służb.
Na pańskim polu było duże lotnisko wojskowe Belgijczyków, którzy cały czas walczyli przeciw Austrii i Niemcom, jako wygnańcy przy boku armii rosyjskiej. Na tym lotnisku wygłaszano płomienne mowy o wolności i pokoju. Mimo tych słów, Kerensky nie myślał rezygnować z wojny. Bataliony i pułki piechoty przybywały na stację w Jeziernie z głębi Rosji, których lokowano w przyfrontowej strefie. Do Bogdanówki przybyła czeska dywizja generała Surowego, stworzona w Rosji z jeńców byłej austriackiej armii, którzy chcieli walczyć o swoją wolność przy boku Rosjan przeciw Austrii. Przybyła też Żelazna Dywizja Finlandczyków, którzy w Rosji uchodzili za najlepszych żołnierzy. Przybyły nowe brygady kawalerii skośnookich Kałmuków. Ta silna koncentracja wojsk dała nam do zrozumienia, że to się nie zanosi na koniec wojny.
Samoloty austriackie warczały co dnia po błękicie wiosennego jasnego nieba.
Pewnego dnia, o wschodzie słońca, zbombardowali stację kolejową i bazę zaopatrzenia w Jeziernie. W powrotnej drodze zahaczyli też o Bogdanówkę, którą ostrzelali z karabinów maszynowych i rzucili jedną bombę na Ferlukowy ogród gdzie stał jakiś tabor wozów.
Ruch wojsk był po prostu niewidoczny do tej pory bo Kerensky przygotowywał ofensywę na wielką skalę. Czesi, którzy stali w Bogdanówce i w Białkowcach, byli strasznie bezczelni. Kradli, co się im tylko dało, a przy tym bili cywilnych ludzi. W Sykorowej kaplicy gotowali kury i spali nawet na tabernakulum Ołtarza. W takim codziennym nastroju czas mijał i zbliżały się żniwa.
Nas spotkało jeszcze jedno nieszczęście, zginęła nam jedyna klacz. Chorowała cztery dni i pewien rosyjski oficer starał się ją ratować, ale to nic nie pomogło. Płakałem wtedy nad nią jak nad rodną matką. Padliny ze stajni nie było komu wyciągnąć, więc matka poszła do jakiegoś oficera i ten dał rozkaz żołnierzom usunąć ze stajni padlinę. Klacz leżąca dwa dni w stajni zdrętwiała i trudno ją było przez drzwi przepchać, więc ci dranie wywalili kawałek ściany i zaciągnęli ją na okopisko. Pamiętam wtedy rozpacz matki, ponieważ ta piękna klacz była pół żywicielką naszej rodziny.
Tych marnych zbiorów z pola nie było czym zwieść, więc złączaliśmy dwa koleśnice, tworząc z nich mały wóz i po piętnaście snopy ciągnęliśmy sami. Żniwa się jeszcze nie skończyły, kiedy na froncie rozpoczęła się potężna ofensywa rosyjska. W przeddzień ofensywy bataliony szturmowe zrobiły polowy Ołtarz w sadzie Olendra, gdzie odprawiono Mszę i wygłoszono patriotyczne płomienne kazanie. Na zakończenia wojsko odśpiewało modlitwę i nową piosenkę, która powstała już za Kerenskyego.
„Pajdą bratcy towarysze na załotu Garu, My oddajom za swabodu charoszu żyźn swaju”[Pójdą bracia towarzysze na złotą Górę, My oddamy dla wolności dobrą ziemię swoją].
Czeska dywizja też w krótce poszła na front. Dosłownie za jedną dobę wróciły z tej dywizji niedobitki. Z pięćdziesięciu ludzi, którzy kwaterowali w naszej stodole, wróciło tylko siedem. Na zapytanie pewnego młodego Czecha gdzie są reszta? Podniósł rękę do góry i wskazał na niebo. Austriacy i Niemcy celowo skoncentrowali na tę dywizję tak huraganowy ogień, że za noc pozostały nie liczne resztki. Poszli na wieczny spoczynek na polach koło Prysowiec. Sam generał Surowy stracił tam jedno oko. Tam za czasów panowania Polski w roku 1928 czy może w 1929, zbudowano dla tych poległych olbrzymi pomnik w formie mauzoleum.
Po kilku dniach morderczej ofensywy, Niemcy i Austriacy przystąpili do kontrataku i przełamali rosyjski front na dużym odcinku. Następuje odwrót rosyjskich wojsk znowu za rzekę Seret. Rosjanie zaczęli pospiesznie zabierać wszystko z magazynów, a co nie zdążyli zabrać, palili lub wysadzali minami.
U Szajgina, Żurawla i Jana Olendra był duży magazyn żywnościowy. Kozacy przyjechali końmi, mając rozkaz go spalić. Kobiety z płaczem proszą, żeby nie palili, bo przecież nie tylko magazyn, ale i nasze zabudowania się spalą. Tutaj, oni jeszcze raz pokazali swój ludzki geist (intelekt).
— Ja toczno znaju, czto tak ono jest, ale cztoż ja zdiełaju kak takoj prykaz dało naczelstwo? [Ja wiem, że tak to jest, ale co ja mogę zrobić jak taki rozkaz dało nasze dowództwo?] — powiedział wtedy oficer tych kozaków.
Pomyślał jeszcze chwilę i powiedział ludziom aby natychmiast rozbierali cały magazyn.
— Sztoby na Germanów niczawo nie stałoś (Aby dla Niemców nic sie nie zostało). Dla zamaskowania ognia rozkazał nanieść do ogrodu trochę słomy i próżnych beczek z oliwy i ze śledzi. Zapalił wtedy to wszystko i rzucił kilka pocisków dymnych. Słup czarnego dymu buchnął pod niebiosy.
— Zrobiłem tak, abym pozostał w waszej pamięci jako człowiek — powiedział, spoglądając na kobiety i dzieci.
Kozaki wsiedli na konie, a on śmiejąc się trzasnął nahajem po holewie swego buta i wszyscy pojechali przez most w stronę Daniłowiec. My oczywiście się cieszyli, że Rosjanie się cofają, mając na myśli, że może teraz wróci nasz ojciec, od którego nie mieliśmy żadnej wiadomości już przez dłuższy czas.
Front wojny znowuż zbliżał się jak widmo do nas. Cały dzień trwała walka na jackowieckich polach, a druga linia zajmowała okopy na naszych polach Górze i Ścieżce, które były wykopane w 1915 roku, kiedy wojsko cofało się z Karpat. Około godziny dziewiątej rano, ostatnie rosyjskie oddziały opuściły wieś, a równocześnie z nimi wkroczyły czołowe oddziały niemieckie.
Rozpoczęła się bitwa.
Strzały przeraźliwie przeszywały powietrze, a my pokryli się po rowach i jamach. Na szczęście front nie zatrzymał się u nas i strzelanina trwał tylko do godziny czwartej po południu. Rosjanie się wycofali, pozostawiając na polu bitwy 36 zabitych i sporo rannych. Na następny dzień austriacka żandarmeria dała rozkaz chowania zabitych i sprzątania z pola zostawionej broni. Pochowano ich na cmentarzu w Bogdanówce w dwóch zbiorowych grobach po osiemnaście w każdym. Zabitych Niemców chowano w Jackowcach razem z tymi, co zostali zabici poprzedniego dnia na polach jackowieckich.
Front znów zatrzymał się na pewien czas nad rzeką Seret. Obydwie strony były dość wyczerpane, więc żadna nie przystępowała do akcji zaczepnej. Wojska rosyjskie stojące jeszcze w Galicji, wiedzieli dobrze, że z ich wylanej krwi żadnej korzyści nie było. Za pewien czas następuje jakiś mały rozejm i zawieszenie broni. Był to odruch, że wszyscy mieli już wojny pod dostatkiem.
Chaos w Rosji potężniał z dnia na dzień. Jedni wołali ,dawaj cara z powrotem na tron’, a drudzy wspierali Kerenskyego, a jeszcze inni Lenina. Generałowie tworzyli swoje osobiste armie do rozgrywki przeciw drugim. Wszyscy mieli rację i nikt nie wiedział z kim iść i o co się bić. Żołnierze widząc całkowity bałagan, pozostawiali szeregi wojskowe i uciekali masowo do swoich rodzin, torując sobie drogę bronią. Austria i Niemcy korzystając z wewnętrznego rozkładu, wkroczyli na Ukrainę bez żadnego oporu. Rabowali oni wtedy na Ukrainie, co się dało i słali przez port Odessę czy Konstancję do portu Triest, aby posilić słabnący front włoski i francuski. Z najżyźniejszych guberń ukraińskich, Niemcy zabierali nawet żyzną ziemię pociągami. Tysiące trumien niby to z zabitymi Niemcami wieziono przez całą Polskę, a w tych trumnach pierwszorzędną słoninę do faterlandu.
Mimo tych korzyści, to nic nie pomogło Austrii ani Niemcom.
Jesień w 1917 roku była u nas na ogół spokojna. Wojsko już nie stało długo, czasem tylko zahaczały jakieś bataliony w przemarszu na wschód. Konie i bydło zabrali prawie wszystkim, pozostawiając na rodzinę tylko jedną krowę. Ludzie kopali pola łopatami a brony ciągli sami z braku koni.
Jan Domański
Dodaj komentarz