Śmierć mojej matki

O świcie trzeciego kwietnia, kiedy wojsko jeszcze spało, goniec batalionu przyniósł mi telegram. Zadrżałem cały, nie czytając tego, ponieważ wiedziałem, że telegram z pewnością nie jest zaproszenie na wesele. ,Przyjeżdżaj natychmiast. Matka leży na śmiertelnej pościeli’. Tak brzmiała treść telegramu. Zerwałem się jak oparzony, aby się ogolić i ubrać w świąteczny mundur. Kiedy trębacz dał sygnał pobudki, poszedłem prędko do swego dowódcy, który mieszkał w prywatnym domu naprzeciw koszarów batalionu. On wyszedł w piżamie i powiedział:
— Idź do kancelarii, napisz przepustkę, podbij pieczęć i wróć z powrotem, ja ci podpiszę i śpiesz się do pociągu.
Wyszedłem z pociągu i biegłem ze stacji kolejowej, by jeszcze zobaczyć żywą matkę. W domu zastaję matkę bardzo chorą. Cała rodzina struchlała i smutna, bo życie matki dogorywało z godziny na godzinę. Matka była jeszcze przy dobrej pamięci i spoglądała łzawiącymi oczami po mieszkaniu i po dzieciach. Najmłodszy, jedenastoletni Michałek siedział cicho za stołem i spoglądał raz na matkę raz na moją czapkę, na której błyszczał się złotawy orzełek. Antek stał z opuszczoną głową i myślał nie wiadomo o czym. Moja siostra Anna przygotowywała dla mnie śniadanie, podchodząc co chwilę do chorej matki, podając jej lekarstwo lub wodę do picia. Ojciec stał bardzo zamyślony, wiedząc, że ta wierna towarzyszka życia, ten filar i ostoja rodziny, odchodzi w zaświaty na zawsze.
W takim nastroju minął cały dzień i przyszła noc. Po północy wszyscy zmartwieni usnęli. Moja siostra Anna schyliła głowę nad stołem i spała, ojciec też siedząc na stołku obok pieca, usnął, więc ja pełniłem dyżur koło matki. Późno w nocy odbyła się moja ostatnia rozmowa z matką.
— Synu mój, — powiedziała — powiedz mi szczerze, jakie są twoje zamiary na przyszłość? Ty może zechcesz pozostać w wojsku?
Nie wiedziałem, jaką odpowiedź, dać matce, bo czułem, że matka nie życzyła sobie tego, abym w wojsku pozostał, pozostawiając ojca z małoletnimi dziećmi. Miałem szanse pozostania, jako wyszkolony młody kapral i wojsko teraz mi się bardzo podobało, ale nie powiedziałem tego matce, bo ona nie mogłaby spokojnie umrzeć.
— Ja nie mam jeszcze żadnych planów i zrobię tak, jak matka sobie życzy — powiedziałem matce.
Oczy matki zaświeciły się łzami, przycisnęła moją głowę do siebie i ucałowała wielokrotnie. Odpoczęła chwilę i cichym głosem szeptała dalej:
— Pragnę, abyś wrócił, ożenił się z dobrą wiejską dziewczyną i prowadził gospodarkę. Pamiętaj o opiece nad małym Michałem i Antkiem i pomagaj Annie. Doradzaj ojcu, bo wiesz, że on wszystkiego sam nie podoła.
Były to ostatnie słowa matki i jej pocałunki, których się nigdy nie zapomina. O świcie dnia serce matki przestało bić na zawsze. Odeszła tak cicho, jak ciche było jej życie. Pamiętała prawie wszystko aż do ostatniej chwili. Rodzina obudziwszy się ze snu zastała już matkę spokojną i nie czułą na płacz dzieci. Przy łóżku matki pozostało dwie szklanki niedopitego lekarstwa i wody. Ta świetlana postać, która była jakby życiodajne słońce i nerw rodziny, zgasła kryjąc czarnym kirem żałoby cały nasz dom. Urodzona w 1878 roku zmarła mając zaledwie 47 lat w roku 1925. Pogrzeb odbył się w sam dzień święta Zwiastowania Najświętszej Marii Panny z udziałem ludzi z całej wioski, bo moja matka była powszechnie lubiana i szanowana. ,Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz’, tak mówi jedna święta prawda. Ja jako młody mężczyzna w wieku dwudziestu trzech lat, przyjąłem, że żaden z żyjących nie należy do wiecznych i nie traktowałem tego wypadku jako dopust Boży, tylko przyjąłem to jako dzieło Wszechmocnego Stwórcy, który dzierży w Swej wszechwładnej dłoni cały świat. Śmierć matki odczułem tak boleśnie, jak ostrze zatrutego sztyletu. Jednak człowiek żyjący musi myśleć i iść razem z żywymi, natomiast tych którzy odeszli pozostawić w świętym spokoju, chowając w pamięci ich świetlaną postać.

Mojej Najdroższej Matce

Odeszłaś Matko, by nigdy nie wrócić,
I leżysz cicho w zielonych drzewach,
Tylko Ci ptaszek codziennie zaśpiewa,
I Bóg swe rosy srebrzyste rozsiewa.

O, gdybyś Matko podniosła swoje oczy,
I usłyszała ciepły powiew wiosny,
Jak zdobią się pola w maki i w bławaty,
Jak kwitną drzewa zbudzone, radosne.

Już do Cię echo wiosny nie doleci,
Już nie usłyszysz szczebiotu słowika,
Ani słoneczka co tak jasno świeci,
Już nie zawołasz na wieczerzę dzieci.

Och jak przedwcześnie nas pozostawiłaś,
Nie pora jeszcze Tobie leżeć w grobie,
Bóg Cię powołał, to Jego wola,
I za to wszystko, cześć Boże Tobie.

Dzięki Ci Matko za wychowanie,
Za noce bezsenne spędzone z nami,
Za pierwszy znak krzyża coś nas uczyła,
Za wszystkie trudy coś dla nas włożyła.

My składamy w hołdzie kwiaty na twym grobie,
I tak uklękniemy, jak za lat dziecinnych,
Ojcze nasz i Zdrowaś, tak jak nas uczyłaś,
Poślemy do Boga, by z Nim wiecznie żyłaś.

Twoja mogiła będzie nam symbolem,
Bo w niej spoczęło nie tylko twe ciało,
Tu legło wszystko co najdroższe z drogich,
To serce, które tak kochać umiało.

Czas jest najlepszym lekarzem na świecie, ponieważ leczy najbardziej bolesne rany. Moja służba w wojsku wymagała ciągłego ruchu, więc człowiek musiał myśleć o tym, co robi, a przez to zapomnieć śmierć matki, której żaden żal ani smutek do życia nie wskrzesi. Prawie w każdą sobotę jeździłem do domu, choćby dlatego, aby swoją obecnością rozweselić dom i dodać otuchy zmartwionemu ojcu. Przykro było patrzyć jak moja siostra, jako młoda dziewczyna musiała gotować, prać i wykonywać ciężkie obowiązki gospodyni domu. Ojcu z taką gospodynią też nie było lekko, ale nająć jakąś kobietę nie było za co, ponieważ wojna i choroba matki gospodarkę bardzo wyczerpały. Zbliżyły się święta Wielkanocne, które obchodziliśmy już bez naszej ukochanej mamy.
Ze względu na brak księdza, u nas był taki zwyczaj, że zamiast w dzień Wszystkich Świętych, nabożeństwo za dusze zmarłe było odprawiane w drugim dniu świąt wielkanocnych. Tego dnia wszyscy ludzie szli z procesją na cmentarz, aby złożyć hołd tym, co od nas odeszli.
Wiosna była w pełni swojego uroku i czaru. Kwitły bzy, jaśminy i kaliny, pachnęła świeża mięta i cmentarz przybrał postać zielonego gaiku, wśród ponętnych pól utulonych nęcącą runią, na które spadało jasne słoneczne promienie. Był to czas tak bliski śmierci naszej mamy, że nawet grób nie zdołał się ubrać w zieloną szatę. Klęcząc wtedy z moimi siostrami przy świeżym grobie matki, różne myśli przechodziły przez moją głowę.
— Wieczny odpoczynek racz Jej dać Panie, szeptały z cichą skargą wargi. Z bólem przeżyliśmy tę chwilę, kiedy niebłagalna śmierć zabrała nam tak młode jeszcze i pełne poświęceń serce matki. Tym skromnym wspomnieniem, tej przykrej chwili, myśl nasza do Ciebie jest skierowana, a ziemię, którą tak kochałaś, niech lekką Ci będzie.


Chociaż od tego momentu minęło tyle długich lat, nic w mojej pamięci się nie zatarło. Myśl, jak wędrowny ptak, leci do ojczystych stron, gdzie ujrzałem świat, gdzie dorastałem i gdzie kształtowało się moje młodociane serce. Z bólem pytam sam siebie; dlaczego powstało takie prawo, że trudno jest żyć na tej ziemi, którą ja kochał?
Nie, to źli ludzie dokonali takiego porządku, że straciłem prawo nawet do grobu mojej matki.

Jan Domański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

W archiwum